Nadopiekuńczość – od dobrych chęci do zakamuflowanej agresji
Troska, dawanie poczucia bezpieczeństwa i okazywanie czułości to składowe definicji miłości rodzicielskiej. Ta miłość zakłada również, że opiekę nad nowo narodzonym potomstwem sprawują dorośli, a rozwój dziecka w dużym stopniu zależy od jakości tej opieki. Czy można zatem kochać i troszczyć się o malucha za bardzo, szkodząc mu tym samym?
Być dobrą matką…
W społeczny stereotyp „dobrej matki” wpisane jest umartwianie się. Matka, która się martwi o dziecko to matka troskliwa (a przez to dobra). Od ojców zatroskania wymaga się w mniejszym stopniu. O ile fakt bycia matkąsam w sobie jest społecznie nobilitujący, o tyle bycie matką frasobliwą i podszytą niepokojem o pociechę to już wyżyny aprobaty otoczenia. Skoncentrowana zatem na grozie świata i motywowana lękami kobieta łatwo może ulec pokusie stworzenia dziecku takiego środowiska, w którym nie ma niebezpieczeństwa, przeszkód, a nawet obowiązków. Jej wysiłki będą koncentrować się na zapobieganiu potencjalnemu „złu”. A owo „zło” czaić może się wszędzie – w pokoju malucha, na otwartej przestrzeni, wśród rówieśników. Życie od najmłodszych lat w sztucznym otoczeniu, nawet jeśli od rodziców dostaje się akceptację i wsparcie, źle wpływa na rozwój społeczny i emocjonalny. Mały człowiek ma bowiem zbyt mało realnych doświadczeń, w których mógłby poznawać swoje mocne i słabe strony, uczyć się oceniać ryzyko i dokonywać właściwych wyborów. A takie doświadczenia budują zdrową samoocenę i zaufanie do siebie oraz chronią przed niedojrzałością emocjonalną.
Miłość i agresja
Pewne cechy charakteru rodzica sprzyjają nadopiekuńczości. Pozostaje ona w bliskim związku z chęcią dominacji i nadmiernej kontroli oraz egocentryzmem, te z kolei charakteryzują osobowości autorytarne. I choć w pierwszej chwili porównanie nadopiekuńczości z agresją budzi duży sprzeciw rodzica (zwłaszcza kobiety), wymienione cechy współwystępują. Opór przed przyjęciem tego do świadomości wynika z faktu, że nadmierna troska i koncentracja na dziecku są powszechnie akceptowane. Zresztą często osoby dominujące, obu płci, w budowaniu swojego wizerunku wykorzystują dostępne społeczne scenariusze działania – „troskliwej matki”, „energicznego szefa” czy „wymagającego nauczyciela”, te bowiem są doskonałymi okazjami do narzucania własnej woli.
Połączenie nadopiekuńczości i egocentryzmu z pozoru może wydawać się równie odległe, co związek z agresją. Troska o drugiego człowieka niejako z definicji jest altruizmem. Jednakże uzależnianie dziecka od siebie i nie dawanie autonomii, gdy ono tego potrzebuje, to, czasami podświadome, realizowanie własnych pragnień – np. potrzeby znaczenia, poczucia, że jest się potrzebnym. W centrum motywacji do działania nadopiekuńczego rodzica często znajduje się on sam. Opisywany problem szczególnie boleśnie dotyka dziecko w późniejszym okresie życia, kiedy nie jest ono w stanie zbuntować się i odejść od rodziców, choć dla dobra własnego rozwoju powinno to już zrobić.
Mówi się, że przedawkowanie miłości niczym nie grozi. Jeżeli jednak miłość, a wraz z nią troska i opieka, stają się pretekstem do manipulowania dzieckiem, forsowania własnej woli i ekspresji własnej neurotycznej osobowości szkodzą tak samo jak ich brak.